OffCamera 2019 – relacja Maksa Grzywny

OffCamera 2019 - Maks Grzywna's account

Krakowska OffCamera to festiwal kina niezależnego, który w tym roku odbył się już po raz 12. Uczestniczyłem w festiwalu po raz trzeci. I choć impreza ta nie oferuje ogromnej ilości dużych festiwalowych premier filmowych czy bardzo przyjaznej atmosfery jak np. wrocławskie Nowe Horyzonty, to i tak można tu obejrzeć sporo interesujących produkcji z całego świata, które do polskich kin mogą nie trafić. W tym roku udało mi się zobaczyć 7 filmów, które uporządkowałem w kolejności od najgorszego do najlepszego.

OffCamera is the festival of the independent cinema. The event has been organised for 12 years and I have participated in the festival for the third time. Maybe it does not offer a lot of big premieres from the most important world festivals or the unique atmosphere as at the New Horizons Festival in Wroclaw, but we can still watch a lot of interesing movies from around the world here.

mestercard festival 735x400IMG 1985

IMG 1976IMG 1980

7. „Krew Boga" - Pierwszy obejrzany przeze mnie film okazał się niestety tym najsłabszym. A szkoda, bo miałem co do niego spore oczekiwania. Nowy film Bartosza Konopki opowiada historię rycerza Willibrorda (w tej roli Krzysztof Pieczyński), który po uratowaniu przed utonięciem przez Bezimiennego (Karol Bernacki) wyrusza razem z nim na ostatnią pogańską wyspę, by danych niewierzących nawrócić. Sama historia wydaje się dość ciekawa, lecz sam film momentami się dłuży, brakuje mu dynamiki oraz bardziej wyraźnego przekazu. Samo przedstawienie pogan jako nie rozumiejących niczego dzikusów również pozostawia wiele do życzenia, łącznie z bardzo kiepskim montażem dźwięku, który psuje cały odbiór filmu. Nie licząc fatalnego udźwiękowienia, strona techniczna jest dobra (bardzo ładne zdjęcia Jacka Podgórskiego), lecz to niestety nie wystarcza, bym mógł to dzieło polecić.

6. „The Sharks" - debiut Lucii Garibaldi, czyli młodej urugwajskiej reżyserki, która w tym roku otrzymała za reżyserię swojego filmu nagrodę na tegorocznym festiwalu w Sundance. To film o 14-letniej Rosinie, żyjącej w niewielkim przybrzeżnym miasteczku wraz z rodzicami i rodzeństwem. Film skupia się głównie na codziennym życiu głównej bohaterki i jej dojrzewaniu, w tle dodatkowo opowiadając o poszukiwaniach niespotykanego w rejonach przedstawianych w filmie, tytułowego rekina, którego płetwę rzekomo dziewczynka zobaczyła podczas jednej z morskich kąpieli. Opisana wyżej fabuła filmu może na papierze wydawać się niespecjalnie angażująca i tak jest też w samym filmie. Fabuła nieco się dłuży, a czasem filmowi po prostu brakuje historii do opowiedzenia, lecz te wady zdecydowanie nadrabia niesamowity klimat filmu. Letni i wakacyjny, ale i nieco senny, a momentami nawet niepokojący. To wszystko połączone z naprawdę dobrze dobraną muzyką daje nam niesamowicie przyjemny w oglądaniu i estetyczny film, któremu jednak zabrakło trochę treści.

5. „Midnight Runner" - To kolejny (po wspomnianym wcześniej „The Sharks") pełnometrażowy debiut z festiwalowego konkursu. Pierwszy film szwajcarskiego reżysera Hannesa Baumgartnera to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia młodego, bardzo obiecującego szwajcarskiego biegacza Jonasa Widmera przygotowującego się do olimpiady. Bohater w bardzo młodym wieku wygrał miejscowe zawody w czym bardzo pomógł mu jego brat. Jego bliski jednak po jakimś czasie umiera, a bohater musi radzić sobie bez niego. Podczas przygotowań zaczynają nawiedzać go wspomnienia o zmarłym przez co by „odreagować stres" Jonas zaczyna okradać napotykane przez niego nocą kobiety. Jego czyny będą mieć jednak nieprzyjemne konsekwencje. Już sam zarys fabuły zachęcił mnie do obejrzenia filmu. Dzieło przez niemalże cały seans trzyma w napięciu, choć reżysersko jest jednak dalekie od perfekcji. Musimy pamiętać też o tym, że to film debiutancki, więc sam reżyser będzie mógł jeszcze wyciągnąć wnioski z błędów popełnionych w pierwszym dziele i poprawić je w następnym. „Midnight Runner" to film z wieloma wadami, lecz warto poświecić mu swój czas, a sam twórca w mojej opinii ma jeszcze wiele do pokazania.

4. „Monsters and Men" - W pierwszej scenie filmu widzimy jak czarny, kierujący samochodem człowiek zostaje bez powodu zatrzymany przez policję i przeszukany. Po odjeździe funkcjonariuszy bohater wyciąga z kieszeni odznakę policyjną. Myślę, że idąc na ten film kompletnie „w ciemno", nie znając nawet zarysu jego fabuły, po pierwszej scenie rozpoczynającej film spokojnie każdy z nas mógłby się domyśleć o czym będzie to dzieło opowiadać. Tak, to kolejny film o dyskryminacji rasowej w USA, których w kinach mieliśmy ostatnio naprawdę mnóstwo („Moonlight", „Uciekaj!" czy „Czarne Bractwo. BlacKkKlansman"). Ten film jednak podejmuje temat z nieco innej perspektywy. Kontrowersyjny akt przemocy, którego dopuszcza się jeden z policjantów wywołuje wielką dyskusję. Reżyser pokazuje tę historię z trzech perspektyw : przyjaciela ofiary, policjanta nie mającego jednak nic wspólnego z całą akcją oraz młodego mieszkańca Nowego Jorku. Całość ogląda się z zaciekawieniem, lecz cały czas w myślach mamy to, że gdzieś to już kiedyś widzieliśmy. Film może nie podchodzi do tematu niesamowicie odkrywczo, choć nie kopiuje też schematów z m.in. przytoczonych wcześniej filmów. Samemu dziełu brakuje jednak moim zdaniem „klamry" zamykającej i łączącej w jakiś sposób wszystkie wątki w postaci epilogu. Po zakończonym seansie miałem wrażenie, że czegoś tu jeszcze zabrakło. Niemniej, to mimo wszystko film warty uwagi, który po prostu dobrze wypowiada się na temat przemocy i rasizmu w Stanach Zjednoczonych.

3. „Old Boys" - Ten film okazał się dla mnie niesamowicie miłym zaskoczeniem. Wybrałem się na niego głównie ze względu na to, że zobaczyłem, że w obsadzie główną rolę gra bardzo obiecujący Alex Lawther, którego mogliśmy oglądać w m.in. serialach takich jak „The End of The F***ing World" czy „Black Mirror", a już niedługo jego występ zobaczymy również w nadchodzącym filmie Wesa Andersona. Nie mogłem więc takiej okazji zmarnować. Okazało się, że mój wybór był słuszny. Wspomniany wcześniej aktor gra tu bardzo inteligentnego, choć raczej wyśmiewanego przez kolegów ucznia angielskiej szkoły, który pomaga swojemu znajomemu zdobyć serce nowo poznanej córki nauczyciela francuskiego. Problem jednak w tym, że sam zainteresowany dziewczyną lekko mówiąc mądrością i inteligencją nie grzeszy, a dziewczynie pod względem charakteru i zainteresowań jest zdecydowanie „bliżej" do głównego bohatera. „Old Boys" sprawdza się przede wszystkim jako tkzw. „feel good movie", którego zadaniem jest głównie poprawa naszego humoru i dostarczenie nam rozrywki. Muszę przyznać, że od bardzo dawna nie bawiłem się tak dobrze podczas seansu. Wszystko dopełnia niegłupi, czasem bardzo „brytyjski", łączący ze sobą żarty słowne i sytuacyjne humor. Film podobno zyskał już polski tytuł („Stare Chłopaki"), więc być może już niedługo będziemy mogli zobaczyć go w polskich kinach lub na serwisach VOD.

2. „Queen of Hearts" - dramat Mayi el-Toukhy był jednym z niewielu filmów po którym na sali rozległy się duże brawa. I zasłużenie. Krótko opisując fabułę : do szanowanej prawniczki Anne, jej męża oraz córek wprowadza się Gustav, czyli syn męża głównej bohaterki z pierwszego małżeństwa. Z początku chłopak sprawa sporo problemów, co staje się kłopotem dla Anne, choć łącząca ich relacja zaczyna później wszystko zmieniać... Tymi trzema kropkami najlepiej zakończyć zarys fabuły, gdyż to właśnie jej „odkrywanie" podczas seansu oraz oglądanie przemiany bohaterów na ekranie dają widzowi najwięcej przyjemności i satysfakcji. I choć film duńskiej reżyserki jest z założenia dramatem to poprzez rosnące napięcie ogląda się go niemal jak thriller. To również zasługa fantastycznych dialogów, które wypowiadane przez świetnie poprowadzonych aktorów wypadają bardzo wiarygodnie. To tytuł, który ogląda się bardzo dobrze, ale i nie „wylatuje" nam z głowy zaraz po pokazie. Chapeau bas.

1. „Alfa, prawo do zabijania" - przed wyjazdem na festiwal, szukając filmów wartych obejrzenia kilka razy natrafiłem na podany wyżej tytuł, który po większym „researchu" okazał się dziełem bardzo szanowanego reżysera filipińskiego kina, Brillante Mendozy. O samym reżyserze usłyszałem wtedy dopiero pierwszy raz, lecz po seansie „Alfy" na pewno poznam bliżej jego twórczość. W filmie reżyser opowiada o przebiegu wojny narkotykowej wypowiedzianej przez filipiński rząd handlarzom. Już po kilku pierwszych scenach dostrzegłem tu wyjątkową i niespotykaną pracę kamery, która przedstawiała to, co dzieje się na ekranie w sposób niesamowicie realistyczny, wręcz paradokumentalny, będąc jednak cały czas filmem fabularnym. Popis reżyserski! Poza tym, doświadczymy tu bardzo dobrze napisanej historii, dobrego aktorstwa oraz wyraźnego przekazu. Tutaj niemal wszystko jest idealnie dopracowane. To film pełny, któremu po prostu ciężko zarzucić coś poważniejszego. Brawo.